28 lipca 2016

Nieślubne związki

Dzisiaj na ruszt idzie dość kontrowersyjny temat, może już trochę mniej niż kiedyś, ale jednak dalej kontrowersyjny - życie na "kocią łapę", czy tzw. konkubinat.
Bez bicia się przyznaję, że z Myniakowym tatą żyjemy bez ślubu. Mieszkamy ze sobą 3 lata, mamy razem dwójkę dzieci, ale nie mamy GPS'a na palcu i papierów na siebie. Reakcje ludzi na to są naprawdę różne. Jedni mówią, że by tak nie potrafili, bo przecież dziecko do czegoś zobowiązuje, że tak nie wypada. Inni mówią, że to tylko nasza sprawa i najważniejsze żebyśmy byli szczęśliwi i my i nasze dzieci, reszta schodzi na dalszy plan.
Powiem z góry - jestem bardzo tolerancyjną osobą. Nie przeszkadza mi homoseksualizm, inny kolor skóry, różnica wyznań itp. Nie przeszkadza mi to, o ile to w żaden sposób nie rani innych ludzi, nikt nikomu nic nie narzuca. Każdy z nas jest inny i to jest piękne, bez tego świat byłby nudny. Niemniej jednak nie spodziewałam się, że przyjdzie mi żyć bez ślubu. Jak każda dziewczyna marzyłam o pięknej białej sukni i całej tej otoczce. Jak zawsze życie zweryfikowało plany.
Kiedy okazało się, że jestem w ciąży oczywiście odruch był taki, że wypadałoby wziąć ślub. Tylko właśnie, żeby to było takie łatwe. Każdy kto brał ślub, wie ile sprawa kosztuje, bo wiadomo, że nie o sam ślub chodzi, ale również o wesele. Trzeba wyłożyć naprawdę grubą forsę. Na rodziców liczyć nie mogliśmy - jednych najzwyczajniej na to nie stać, bo mają tyle, że wystarcza na teraz i nic więcej, a jak już wcześniej pisałam - ze strony moich rodziców poparcia dla tego związku nie było. Oczywiście całe otoczenie napierało, że jak jestem w ciąży to ślub być musi, bo przecież co ludzie powiedzą. Rodzice również to sugerowali, jednak nikt nie pomyślał wtedy, że niby za co. Jak zaczęliśmy myśleć o ślubie cywilnym bez wesela to w końcu stanęło po obu stronach rodziny na tym, że jednak lepiej nie brać ślubu, jak nie ma to być kościelny. Zastanawia mnie to do dzisiaj - o co chodzi? W czym ślub cywilny jest gorszy od kościelnego? Przecież kościelny można wziąć nawet kilkanaście lat po ślubie cywilnym i nic nie stoi na przeszkodzie.
I temat znikł. Wrócił w sumie teraz, po 3 latach, jak już finansowo wyszliśmy w miarę na prostą. Nie powiem, bo marzy mi się obrączka na palcu i nazwisko takie samo jak moje dzieci (po urodzeniu nasze dzieci dostały nazwisko ojca - aby uniknąć przyszłych formalności wynikających z zawarcia przez nas związku małżeńskiego i zmiany nazwiska). I co? Cały szał minął, jesteśmy ze sobą już tyle, że mój luby doszedł do wniosku, że jak to tyle poczekało, to jeszcze może poczekać, bo jemu się domek marzy, a nie wynajmowanie mieszkania. Mały konflikt interesów, bo i na jedno i na drugie kredyt by trzeba było brać, a władować się w kredyt to nie sztuka - gorzej go potem spłacić. Oczywiście uparłam się i postawię na swoim :)) (Przepraszam, nie do tego zmierzałam, ale wykorzystałam okazję, żeby Wam się trochę wyżalić :P).
Zmierzam do tego, czy naprawdę aby żyć razem potrzebny jest ślub? Czy tylko ślub zobowiązuje do pełnego oddania się i wierności? Czy nie można mieć szczęśliwej rodziny, szczęśliwych dzieci, starać się dla samej miłości, a nie dla zawartej formalności? I w końcu - ile małżeństw rozpada się mimo Bożej łaski w postaci ślubu kościelnego, a ile związków na "kocią łapę" trwa dalej, mimo wszystko?
Zanim zaczniemy kogoś oceniać spójrzmy też trochę łaskawym okiem - nie wszystko musi być tak, jak wygląda. To, że ktoś nie zawarł ślubu, nie znaczy, że nie myśli o sobie na poważnie, czy boi się powagi sytuacji. Po prostu mogą być aspekty, o których się czasami zapomina - tak jak u nas finansowe lub inne, o których się nie mówi.
Ślub istnieje tylko na papierze, a prawdziwe uczucie, prawdziwa miłość będzie w nas tkwiła niezależnie od krążka na palcu i dokumentów "na siebie".



Zapraszam do dyskusji tutaj, oraz na naszym fp: http://www.facebook.com/Myniaki
Zapraszam również do nas na:

25 lipca 2016

Oczami dziecka

Czasami ciężko nam zrozumieć emocje dziecka. Robi histerię, bo ma założony niebieski podkoszulek, a chce żółty, bo wywaliła się wieża z klocków, bo dostał jogurt truskawkowy, a nie jakikolwiek inny, albo płacze bo płacze i już. Jak banalne wydają nam się takie problemy przy naszych. Jak opłacić wyprawkę dla dziecka, czy wystarczy "do pierwszego", czy nie wyrzucą mnie z pracy, kiedy w końcu uda się spłacić ten kredyt... Ale w oczach dziecka największą tragedią jest rozwalona babka z piasku albo rozsypane płatki.
Szanujmy to. Nie zabierajmy dziecku dzieciństwa. Nie obarczajmy swoimi problemami. Nie mówmy, że mamy poważniejsze problemy, a nie takie głupoty. Bo to wcale nie są głupoty, a w oczach dziecka, w jego codzienności, są to kłopoty na równi z naszymi.
Cały czar polega na tym, aby spojrzeć na małe dziecko jak na ufoludka. Tak, tak, śmiesznie to może brzmi, ale jednak czasami pomaga. Pojawia się na jakiejś planecie, gdzie obowiązują z góry ustalone zasady, w którym ludzie porozumiewają się dziwnym językiem i w sumie to nie wiadomo czego od nas oczekują. Tak właśnie czuje się dziecko. Im szybciej mamo i tato to zrozumiecie, tym szybciej zrozumiecie cały świat dziecka. Czasami sama zagryzam zęby jak mój synek robi koniec świata ze skończonej bajki albo szarpie się kilkadziesiąt minut z rajtuzami i nie daje sobie pomóc. Ale takie są już te nasze ufoludki, zaczynają od zera, muszą się nauczyć oczywistych dla nas umiejętności. A spojrzenie na dzieciaki z tej perspektywy naprawdę pozwala rozładować atmosferę i nabrać dystansu. Postawcie się w jego sytuacji - nagle znajdujecie się w obcym państwie, którego zasad nie rozumiecie i nie rozumiecie co się do Was mówi. Ciężko prawda? Dla dziecka to codzienność. To my rodzice musimy być wyrozumiałymi przewodnikami w tej trudnej drodze.



Zapraszam również do nas na:

23 lipca 2016

Dlaczego szczepię swoje dzieci

Szczepienia - temat rzeka, o którym można pisać i pisać bez końca. Są zwolennicy, są przeciwnicy. Nie zamierzam się zagłębiać we wszystkie za i przeciw, chcę Wam dzisiaj przedstawić swoją widzę i pogląd na sprawę i mam nadzieję, że może ktoś, kto nie szczepi swoich dzieci lub się waha - przekona się.
Dlaczego szczepię swoje dzieci? Oto kilka faktów.
  • Bo szczepionki - wbrew powszechnej opinii - NIE powodują autyzmu.
Cały ten skandal szczepionkowy zaczął się w roku 1998, kiedy dr Andrew Wakefield opublikował w piśmie naukowym "Lancet" jakoby szczepionki miałyby powodować autyzm. A dokładniej szczepionka odra, świnka, różyczka (MMR). I się zaczęło. Nie wiem czemu ludzie wierzą w coś, co zostało wielokrotnie obalone i nie zawierało żadnych potwierdzeń naukowych. Niestety dr Wakefield wysnuł pochopne wnioski nie pokazując żadnych statystyk, bez grupy kontrolnej, opierając się na wspomnieniach ludzi i nie opierając się na danych. Badania sprawdzające jego tezę były prowadzone w latach 1999-2012 na łącznie ponad 12,5 milionach dzieci i nie znaleziono żadnego związku między szczepieniami a autyzmem. Sam dr Andrew Wakefiled otrzymał zakaz prowadzenia praktyki lekarskiej za fałszowanie faktów, a pismo "Lancet" oficjalnie wycofało jego artykuł. Jednak mimo, że sprawa miała miejsce 18 lat temu mit ten dalej krąży. Pamiętajmy - AUTYZM MA PODŁOŻE GENETYCZNE.

  •  Rtęć zawarta w szczepionkach NIE jest szkodliwa dla dziecka.
Owszem, rtęć w szczepionkach się znajduje - jako konserwant hamujący rozwój patogenów w szczepionkach z fiolek wielorazowego użytku. Jednak po pierwsze - nie jest to czysta rtęć, a jej związek (tiomersal),  który jest wielokrotnie mniej toksyczny od czystej rtęci, a po 7 dniach jest całkowicie usuwany z organizmu wraz z kałem. Ponadto jego zawartość w szczepionce jest naprawdę niewielka (mikrogramy). Nie ma żadnych badań naukowych potwierdzających toksyczne działanie tiomersalu. Dalej macie wątpliwości? Dodam tylko, że rtęć występuje również w niewielkich ilościach w mięsie i mleku, a jej niewielka ilość jest odpuszczalna przez Ministerstwo Zdrowia. Ze względu na te obawy coraz więcej producentów nie stosuje związku rtęci w szczepionkach - jeżeli macie wątpliwości zawsze możecie zapytać o skład szczepionki dla Waszego dziecka w przychodni. I najważniejsze - ZWIĄZEK TEN NIE JEST STOSOWANY W SZCZEPIONKACH OBOWIĄZKOWYCH.

  • Bo jestem świadomym człowiekiem i interesuje mnie odporność populacyjna.
Czyli - jeżeli moje dzieci są zaszczepione, rozprzestrzenianie choroby zakaźnej jest ograniczone. Chronię tym samym osoby, które nie mogą być zaszczepione ze względów zdrowotnych (np.chorób układu odpornościowego), dzieci zbyt małych na zaczepienie. A co najważniejsze - chronię własne dzieci. Jeżeli przestaniemy szczepić - damy pole do popisu chorobom zakaźnym, które będą mogły się rozprzestrzeniać bez problemu.

  • Szczepionki NIE są wymysłem firm farmaceutycznych tylko po to, aby zarobić.
Dane WHO w 2013r. wykazały, że dochód firm farmaceutycznych ze szczepionek wynosi jedynie 2-3% globalnego rynku leków.

  • Szczepionki nie powodują tak poważnych efektów ubocznych jak choroby przeciwko którym chronią.
Zwykle kończy się na bólu i gorączce. Natomiast choroby zakaźne mogą prowadzić m.in. do ślepoty, paraliżu, zapalenia mózgu, a nawet śmierci.

  • Choroby przeciwko którym są szczepionki wcale nie zniknęły.
To właśnie szczepienia ograniczyły ilość zachorowań. Jednak jeżeli przestaniemy szczepić dzieci choroby te powrócą, ponieważ wirusy ciągle znajdują się w naszym środowisku. Przykład? W USA kiedy spadła wyszczepialność na odrę (lata 80-90) do szpitala z tą chorobą trafiło ponad 11 tys. osób, 100 osób zmarło. Obecnie na tę chorobę zapada rocznie około 100 osób, a przypadki śmiertelne się nie zdarzają.



Zapraszam również do nas na:

15 lipca 2016

Kiedy mama jest na nie

Dzisiaj część pierwsza mojej odwiecznej wojny z mamą o MOJE życie. Mieliście kiedyś zaplanowane życie? Ja miałam. Odgórnie. Zaplanowała mi je moja mama i jeżeli coś nie szło po jej myśli od razy były awantury, dąsy i wielka uraza.
Zaplanowała mi nawet z kim mam sobie ułożyć życie. Tak, tak. Od zawsze słyszałam, że ma być przystojny, z bogatego domu i po studiach. Nie bardzo liczyło się to, jak ma poukładane w głowie, do tego stopnia, że jak chciałam przyrowadzić do domu jakiegoś faceta to zawsze padało pytanie "A kim są jego rodzice?". Bo to przecież takie ważne, prawda? Dlatego kiedy się z kimś spotykałam kryłam się z tym tak długo, jak się dało i nienawidziłam przyprowadzać swojego męźczyzny do domu.
A jakże była niezadowolona, gdy przyprowadziłam do domu Myniakowego tatę. O tak, to było totalne przeciwieństwo jej planów. Chłopak bez studiów, po technikum, pracujący, rodzice bez milionów na koncie i ze wsi. O jaka była jej mina, gdy usłyszała, że jest ze wsi. Bo przecież jak dziewczyna, która całe życie mieszkała w mieście, może się spotykać z kimś ze wsi? W jej miemaniu to niedopuszczalne. Koniec świata dopiero nastąpił, kiedy zaszłam z nim w ciążę i postanowiłam, że się do niego przeprowadzę. Na wieś. I się zaczęło: jak Ty tam będziesz żyć (bo na wsi się nie da, co?), co Ty tam będziesz robić, gdzie znajdziesz pracę... Co z tego, że własny domek, że dużo miejsca dla nas i dla dziecka, że On miał tam pracę, że musielibyśmy płacić wyłącznie za to, co dla nas, bez rachunków. To po prostu nie było zgodne z jej planem. Lepiej jakbyśmy zaczynali w mieście na wynajętym mieszkaniu, on i ja bez pracy i próbowali ledwo co związać koniec z końcem. Już ominę, że zanim podjęłam decyzję o przeprowadzce mama już zaczęła planować mi i dziecku życie w mieście, bez Myniakowego taty.
Mimo, że jesteśmy razem 4 lata i mamy dwójkę dzieci niewiele zmieniło się w kwesti jej podejścia do mojego partnera. Zawsze tylko czeka aż mu się noga podwinie. I te wieczne komentarze: "Boże, ile Ty jesz", "Ja się tyle nagotowałam, a Ty nie zjadłeś wszystkiego" (kiedy zje mniej)... I tak w kółko, zawsze znajdzie się coś, do czego można rzucić zgryźliwym komentarzem.
Kiedy przyszedł kryzys u nas z związku już zacierała ręce. Akurat ja z dziećmi przyjechaliśmy do niej w odwiedziny, Myniakowy tata leczył się na kręgosłup. Jak tylko się pokłóciliśmy od razu chciała szukać mi mieszkania obok niej. Bo ona pomoże. Zamiast myśleć o wnukach, żeby żyły w pełnej rodzinie, najlepiej wszystko skreślić i zabrać dziciom ojca. Bo nie pasował do jej schematu. "Za to ten sąsiad obok... Takiego powinnaś przyprowadzić do domu - rodziców ma lekarzy, sam studiuje medycynę, kasę ma a i przystojny".
I wiecie co? Nie żałuję swojej decyzji. Mam dwójkę dzieci z mężczyzną, którego kocham. Może nie mamy milionów, może teraz mieszkamy w wynajętym mieszkaniu w małej miejscowości, ale dopóki nas stać na utrzymanie siebie i dzieci, lodówkę mamy pełną, a rachunki popłacone naprawdę niczego więcej nie potrzebuję do szczęścia. Czasami brakuje tej pomocy ze strony rodziny, ale nie finansowej, tylko psychicznego wsparcia. Poczucia, że ktoś jest po mojej stronie. Ktoś, kto powinien mnie zawsze wspierać i akceptować moją decyzję, ale po tylu latach już się z tym pogodziłam. Pogodziłam się z tym, że nawet nie mogę się słowem odezwać, kiedy u mnie w związku jest gorszy moment, bo mama tylko na to czeka, żeby wykorzystać okazję, "Jesteś młoda, tyle kobiet z dziećmi teraz układa sobie życie na nowo".
Piszę to do Was nie po to, żeby się wyżalić, ale żebyście nie byli taką moją mamą. Zawsze stójcie po stronie dziecka - nawet jeżeli nie odpowiadają Wam do końca ich decyzje. Jeżeli będziecie ciągle je krytykować dziecko w końcu przestanie do Was przychodzić i szukać u Was pomocy. Ja unikam tematu mojego związku przy mamie jak ognia. Poza tym teraz kiedy mieszkam 120km od rodzinnego domu wracam tu tylko od święta. Przy każdych odwiedzinach jest kijowa atmosfera, głupie docinki i nie lubimy tu przyjeżdżać.
Czy to naprawdę tak źle, że kocham ze wzajemnością i mam dwójkę dzieci z mężczyzną, który jest po technikum i jest ze wsi?



Zapraszam również do nas na:

12 lipca 2016

Dzielić miłość na dwoje

Dzisiaj trochę o uczuciach, które towarzyszyły mi (i może Wam też) przy pojawieniu się drugiego dziecka.
Pierwsza ciąża w moim wypadku była zaplanowana, więc z nadzieją patrzyłam na test ciążowy, gdy pojawiły się dwie kreski. Tutaj nie miałam wątpliwości. Ja, On i Maluszek, damy radę. Żaden problem.
Z przy drugim dziecku już tak pięknie nie było. Przyznam się, że nie była to ciąża planowana, do tego pół roku wcześniej poroniłam bliźniaki (poruszę ten temat kiedyś w osobnym poście). Bałam się panicznie. Kiedy robiłam test ciążowy ręce mi się trzęsły, a gdy wyszłam z łazienki z dwoma kreseczkami jedyne co czułam to przerażenie. Zawsze wiedziałam, że chcę dwójkę dzieci, ale tym razem kłębiły mi się w głowie myśli, czy nie stracę kolejnej ciąży, jak sobie damy radę z dwójką i największa wątpliwość - czy będę w stanie pokochać drugie dziecko tak samo mocno jak kocham pierwsze. Bo w sumie to jak można podzielić pełne miłości serce matki na dwoje?
I wiecie co? Patrząc z perspektywy - głupie były te wątpliwości. Ciążę donosiłam bez problemu (nawet z nadprogramowym tygodniem), daję sobie radę nawet sama z dwójką. A kiedy tylko przynieśli mi po porodzie moją Malutką i spojrzała na mnie swoimi dużymi oczkami, zupełnie bezbronna, w ciągu sekundy pokochałam ją tak bardzo jak jej starszego brata. Matka ma to już chyba zaprogramowane, taką miłość bezwarunkową. Teraz wydaje mi się, że bałam się przywiązać do córeczki, kiedy jeszcze była w brzuszku, bo bałam się, że ją stracę jak poprzednią ciążę. Dopiero kiedy ją zobaczyłam - że jest cała i zdrowa, obawy zniknęły. W życiu bym nie potrafiła wybrać, które dziecko kocham mocniej. Każde ma swoje wady i zalety, jest wyjątkowe i jest moje. Zawsze będą dla mnie nie równi.
Za to pojawiły się wyrzuty sumienia, coś o czym wcześniej nawet przez chwilę nie pomyślałam. Że nigdy drugiemu dziecku nie dam tego, co pierwszemu, mimo, że kocham je tak samo. Nigdy moja córcia nie pozna jak to jest, kiedy cały świat rodziców kręci się wyłącznie wokół niej. Nigdy nie będzie wiedziała jak to jest, kiedy cały plan dnia ułożony jest tylko i wyłącznie pod nią. I nigdy nie będzie miała codziennie 100% uwagi mamy i taty.
Przy dwójce dzieci to nie miłość trzeba dzielić na dwoje (jak początkowo myślałam), ale czas i uwagę. I nie raz miałam wyrzuty sumienia, że nie jestem w stanie zająć się dwójką równocześnie, kiedy oboje potrzebują mnie w tym samym momencie. Nie raz kiedy musiałam nakarmić córcię serce mi pękało, że synek mnie woła, a ja nie mogę w tej chwili rzucić wszystkiego i do niego iść, bo akurat mnie potrzebuje. I mimo, że czasami źle mi z tym, że nie poświęcam każdemu dziecku z osobna tyle czasu, ile bym chciała to mam świadomość, że robię wszystko, żeby mieli szczęśliwe dzieciństwo. A siebie będą mieli na całe życie, nie zostaną sami. Nawet jeśli teraz ich relacje opierają się na zabieraniu sobie zabawek i ciągnięciu za włosy. Czasami tylko przychodzi przypływ uczuć i są też przytulańce i buziaki, przy takim obrazku niczego nie żałuję i wiem, że mimo wszystko są szczęśliwi. A ja zrobię wszystko żeby tak pozostało.



Zapraszam również do nas na:

6 lipca 2016

Ciemne strony facebookowych konkursów

Dzisiaj parę słów o tym, co może nas spotkać, jeżeli bierzemy udział w konkursach organizowanych na facebook'u, których są teraz tysiące. Konkursy to świetny sposób na nabicie fanów na fan page'u. Sama również je organizuję, bo to sposób, żeby mieć większą liczbę odbiorców, poza tym lubię Was obdarowywać i dopóki mnie na to stać będę to robić :) ale to również sposób na nabicie fanów na stronie, którą potem najzwyczajniej w świecie się sprzedaje. Jeżeli nie wierzycie wystarczy zajrzeć na allegro.
Przygotowałam dla Was listę rzeczy, na które należy zwrócić uwagę i czego można się spodziewać biorąc udział w konkursach na Facebooku:
  1. Czytaj dokładnie regulamin. W szczególności, jeżeli podany jest odnośnik np. do bloga czy do strony, na której podany jest szczegółowy regulamin. Niby oczywiste, a wiele ludzi to omija. Może się okazać, że na plakacie konkursowym i w poście konkursowym podano jedynie niezbędne minimum. A co może być w szczegółowym regulaminie? Że wygrany będzie musiał opłacić przesyłkę (czasami nawet kilkadziesiąt złotych) nagrody samemu - a nie ma nawet pewności, czy nagroda dojdzie. Że wygrany musi wysłać sms'a za kilkadziesiąt złotych, aby otrzymać nagrodę. Albo, że wygrany musi odebrać nagrodę osobiście na drugim końcu Polski w najmniejszej wsi. Czemu tak? To jest najłatwiejszy sposób na nabicie ilości fanów za darmo. Konkurs się odbywa, fani lubią stronę, podany jest zwycięzca - więc niby wszystko w porządku. A w razie gdyby ktoś miał jakieś pretensje - przecież od razu było podane w regulaminie.
  2. Uważaj na bony. Sama się spotkałam ze sytuacją, gdzie nagrodą były bony zniżkowe na zakupy w sklepie internetowym. Bon był na 100 zł, jeżeli zrobiło się zakupy za wyższą kwotę - trzeba było dopłacić różnicę, plus samemu opłacić przesyłkę. Niby wszystko pięknie, a co się okazało? Wygrani pozamawiali rzeczy za ponad 100 zł (ciężko kupić coś za równą kwotę, a i szkoda żeby się zmarnowało), dopłacali z własnej kieszeni różnicę i kwotę przesyłki i cisza. Ani przesyłki ani odpowiedzi sponsora brak. Pieniędzy też z powrotem nie dostali. Również powinniśmy uważać na karty podarunkowe i kody rabatowe. Może się okazać, że kod czy karta nie działają - sponsor twierdzi, że na pewno wysłał aktywne i to wygrany oszukuje, bo już wykorzystał i chce wyłudzić drugi, więc sprawa nie do rozwiązania. A polubienia na konkursach nabite.
  3. Sponsor oszust.  To już klasyk o którym chyba każdy słyszał. Najzwyczajniej nie wysyłają nagrody. Niewiele w takim momencie można zrobić. Jedne co to nagłośnić sprawę, namawiać do odlubienia strony i bombardować komentarzami i postami (dopóki nas nie zablokują) odnośnie oszusta. Warto również zawsze sprawdzić posty i komentarze innych osób na stronie, czy już wcześniej nie było takiej sytuacji.
  4. Wysyła inną nagrodę. To sytuacja z którą spotkałam się ostatnio. Pani organizowała konkurs o jedna nagrodę - a potem napisała do wygranej osoby, tu cytat - "Szycie apaszki jest czasochłonne, nie mam materiału, poza tym nie ma teraz pogody na apaszkę, wysłałam Pani coś innego". Nawet nie zamierzam tego komentować. Jakbyśmy chcieli wygrać co innego to nie gralibyśmy w tym konkretnym konkursie. Poza tym po o robić konkurs o coś, czego i tak nie zamierzamy wysłać.
  5. Wysyłają używane rzeczy. Tak, tak, również się to zdarza, że sponsorzy wysyłają stare rzeczy, których już nie potrzebują. Wstawiają zdjęcia nowych przedmiotów z internetu, a jak już dojdzie do wygranego nagroda to jest niemiła niespodzianka - rzecz okazuje się być widocznie używana. Nie wiem jak niektórym nie jest wstyd robić takie świństwo.
  6. Anulowanie konkursu. Tego też nienawidzę. "Odwołuję konkurs, bo jest za mało zgłoszeń". Jeżeli w regulaminie jest podana minimalna ilość osób biorących udział, aby konkurs był ważny to ok, nie można mieć pretensji. Ale jeżeli ktoś oświadcza po zakończonym konkursie, że jest za mało zgłoszeń, a wcześniej nie było o tym mowy to już jest nieuczciwie. Jeżeli organizuję konkurs to muszę się liczyć z tym, że może się okazać, że nie dojdzie mi, tak jak oczekuję 300 polubień, a tylko 5. Albo inna sytuacja - przerwanie konkursu zaraz przed zakończeniem, bo "rozmyśliłam się, nie chcę oddać tej nagrody" (również sytuacja, której byłam świadkiem).
  7. Ustawione wygrane. Niestety to też się często zdarza, że w konkursie wygrywają z góry określone osoby - rodzina czy znajomi organizatora. Sama byłam świadkiem, że na jednej stronie dziwnym trafem wygrywały osoby wyłącznie z tego samego miasta co organizator, a to Ci przypadek, co? :) Albo sytuacji, gdzie taka sama ramka na zdjęcia (poznałam po tym samym zdjęciu, które było zrobione w sposób dość specyficzny) brała udział w 3 konkursach (albo i więcej, kto wie). Niby za każdym razem ktoś wygrywał, a ramka i tak pojawiała się w konkursie na innej stronie. Skąd wiem, czy może ktoś nie zrobił jednego zdjęcia i nie wysyłał kilka razy podobnego produktu? Bo chyba nikogo nie stać, żeby co chwilę na konkurs ramkę cyfrową za prawie 200zł.
  8. Podejrzanie cenne nagrody. O tym już ostatnio było głośno - do wygrania basen za kilkaset złotych, zestawy słodyczy z Kinder czy kosmetyki z Sephory. Wszystko za kilkaset złotych, a mało tego wygrywać miało kilka osób. Potem nagle strona znikała, a na jej miejscu pojawiała się inna. Najzwyczajniej ktoś nabił lajki i sprzedał stronę, a potem zmieniono nazwę. Lubisie są, a po konkursie ani śladu.
  9. Przeterminowane produkty. Z tym też się niestety spotkałam - sponsor wysłał nagrodę, ale kosmetyki były po terminie ważności...
Tak więc biorąc udział w konkursach na Facebooku możemy wygrać fajne nagrody, ale musimy liczyć się z tym, że zostaniemy nabici w butelkę. Jeżeli spotkaliście się z innymi sposobami oszustw dajcie znać.



Zapraszam również do Nas na fp:  https://www.facebook.com/Myniaki/
Instagram: https://www.instagram.com/myniaki/
YT: https://www.youtube.com/channel/UC_4nz0vro4DmWnqr_vgFvsw

1 lipca 2016

Mamo, nie obwiniaj się!

Mamo, nie obwiniaj się jeżeli w swoich oczach nie jesteś idealna. Dla mnie jesteś. Jesteś moją nauczycielką, pocieszycielką, moim wsparciem, jesteś dla mnie najważniejsza. To Ty jesteś obok, kiedy najbardziej Cię potrzebuję. To Ty czytasz mi po raz piąty tą samą bajkę, kiedy nie mogę usnąć, mimo że sama ledwo co patrzysz na oczy. To Ty wstajesz do mnie kolejny raz, mimo że prawie wcale nie spałaś. To Ty znosisz moje humory, kiedy sam właściwie nie wiem o co mi chodzi, mimo że sama masz na głowie poważniejsze problemy. Mamo, nie obwiniaj się za swoje wady. Ja ich nie widzę, dla mnie jesteś moją wspaniałą, jedyna mamą i nikt Cię nie zastąpi.
Mamo, nie obwiniaj się, jeżeli czasami zdarzy Ci się na mnie krzyknąć z byle powodu. Też jesteś tylko człowiekiem, też masz gorsze dni. Masz prawo do okazywania emocji, nie tylko tych dobrych. Masz prawo nie radzić sobie samej, być przytłoczoną obowiązkami i mieć problemy. Mało sypiasz, ciągle masz coś do zrobienia, nie ma Cię kto zastąpić. Nie martw się, po prostu przeproś i przyznaj się do błędu, ja to zrozumiem.
Mamo, nie obwiniaj się jeżeli całe dnie spędzasz w pracy. Jeszcze nie rozumiem, że robisz to po to, żebym miał co zjeść, gdzie spać, żeby było mi ciepło. Może jeszcze nie rozumiem, że najchętniej siedziałąbyś ze mną całe dnie, ale tak się nie da. Po prostu postaraj mi się to wynagrodzić spędzając ze mną każdą wolną chwilę. To nic, że zjemy odgrzewany z wczoraj obiad, to nic że jeden dzień nie zmyjesz naczyń, to nic że mam bałagan w pokoju. Najbardziej potrzebuję Ciebie.
Nie obwiniaj się mamo. Nie interesują mnie Twoje błędy. Liczysz się Ty. Liczymy się My.